czwartek, 3 lutego 2011

Film: Widmo Romana Polańskiego.

Od kiedy pamiętam nasi rodzimi tłumacze mieli problemy z przeniesieniem zagranicznych tytułów na polski grunt. Wszyscy pamiętają „ Szklaną Pułapkę”. O ile do pierwszej części tego kultowego filmu akcji, rzeczony tytuł pasował, tak, kiedy na ekrany kin wyszła jego kontynuacja pojawił się problem. Widz mógł poczuć się oszukany tym, że nie zobaczył żadnej szklanej pułapki, ale budynek lotniska( można by się uprzeć, że przecież był zbudowany w jakiejś części ze szkła), a o tym, w jakie kłopoty wpędzili się tłumacze po premierze części trzeciej nawet nie będę wspominać… Z tytułem filmu Romana Polańskiego jest podobnie, nie uświadczymy w nim żadnego „ widma”, chyba, że nasi znawcy obcych języków mieli na myśli majaczące w tle odniesienia do reżysera.



„ Wesoły Romek” powrócił w " Autorze Widmo" do nieco już zapomnianej konwencji thrillera politycznego. Kiedy ostatni raz oglądaliście taki film? Nie przyjmuję odpowiedzi typu „ James Bond”, czy któraś z części „ Bourne’a”. Polański odniósł się swoim filmem do samej esencji tego gatunku. Nie uświadczycie w nim dużej ilości strzelanin i bohatera, który po otrzymaniu serii z kałasznikowa ratuje świat przed nuklearną zagładą, wygłaszając jeszcze przy tym moralizatorskie sentencje. Zamiast tego, zobaczycie dużą ilość dialogów i walki umysłów. Jeżeli się Wam to nie podoba to możecie przestać dalej czytać, nie obrażę się.



Fabuła na pierwszy rzut oka nie wydaje się skomplikowana. Główny bohater, którego imienia nie poznajemy przez cały seans, zarabia na życie pisząc biografie znanych ludzi, jednak nie podpisują się pod nimi swoim imieniem i nazwiskiem. To on jest tytułowym autorem widmo( Boże, dlaczego nie można było zostawić oryginalnego terminu ghost writer?). Za pieniądze oddaje prawa do swojego dzieła, pozostając nieznanym opinii publicznej. Pewnego dnia zostaje zaangażowany do napisania wspomnień byłego premiera Wielkiej Brytanii. Pozornie typowe zlecenie okazuje się szybko śmiertelnie niebezpieczne. Policja odnajduje zwłoki poprzedniego ghost writera, a polityk zostaje oskarżony o wspieranie nieludzkich metod przesłuchiwania więźniów… Tyle o fabule, więcej nie zdradzę, żeby nie odebrać Wam przyjemności zagłębiania się w ten obraz.

Nasze wspaniałe polskie produkcje są rozpoznawalne już od pierwszych minut. Tego miernego stylu reżyserowania nie da się pomylić z niczym innym, dlatego tym bardziej cieszy mnie oglądanie filmu rodaka, który pod tym względem jest rewelacyjny. Nie można się tutaj do niczego przyczepić. Na wysokim poziomie stoją także zdjęcia. Swoją zasługę miał tutaj Marek Edelman, który odpowiadał za ujęcia w wielu polskich filmach (Operacja Samum, Demony Wojny Według Goi, Pan Tadeusz itp.), ale również stał za kamerą podczas realizacji Pianisty i Ray’a. Widać, że ten Pan ma talent i jeszcze nie raz o nim usłyszymy. Chciałbym napisać coś o muzyce, ale nie jestem w stanie. Ścieżka dźwiękowa jest mało charakterystyczna i służy podbudowaniu napięcia. Ze swojego zadania wywiązuje się znakomicie, ale nie zapadła mi w pamięć.

Dopiero teraz odniosę się do aktorstwa w tym filmie. Dlaczego tak późno? Postaram się to zaraz wyjaśnić. Dwójka głównych protagonistów, czyli Ewan McGregor jako pisarz i Pierce Brosman jako premier Adam Lang zagrali dobrze, ale nie rewelacyjnie. O ile pierwszy z nich idealnie pasował do roli zahukanego pijaczka żyjącego z pisania za innych, o tyle drugi rozczarowuje. Wydaje się strasznie sztywny, nie zmusza widza do jakichkolwiek refleksji na temat swojej postaci i jest cholernie jednoznaczny. Spodziewałem się po nim o wiele więcej. Przecież to jego postać powinna ciągnąć ten obraz i co chwila nas zaskakiwać, niestety dostrzegam tutaj niewykorzystany potencjał. Pozostali aktorzy grają swoje role wzorcowo, czyli poprawnie. Olivia Williams wcieliła się w postać żony Langa całkiem dobrze, jednak momentami bije od niej sztuczność. Nie wiem czy jest to jakaś prawidłowość nowych filmów Romana Polańskiego? Kiedy oglądałem „ Pianistę” również nie mogłem zaakceptować gry aktorów, była ona bardzo specyficzna. Tutaj mamy do czynienia z tym samym. Jest poprawnie, ale ten aspekt filmu nie powala i widzowi nie pozostaje nic innego jak jego akceptacja.

Skąd taki dwuznaczny tytuł poniższej recenzji? Istnieje przekonanie, że Roman Polański do każdego ze swoich filmów wtrąca wątki autobiograficzne. W "Tragedii Makbeta" (1971) odnajdywano nawiązania do morderstwa żony reżysera, Sharon Tate. Z kolei "Oliver Twist" (2005) stał się pretekstem do rozważań, czy artysta wykorzystał przy realizacji własne doświadczenia z czasów, gdy jako dziecko przebywał w żydowskim getcie. „ Autor Widmo” nie uwalnia się od tego schematu. Reżyser przedstawia w nim niejako swoją aktualną sytuację. Zaszczuty przez media, które po raz kolejny powróciły do sprawy molestowanej przez niego nastolatki, przedstawia nam wizję swojej przyszłości. Czy taka interpretacja tego filmu jest słuszna? Nie mam pojęcia, jednak widzę to w taki sposób i dzielę się z Wami moimi przemyśleniami.

Czy warto obejrzeć ten film? Z całą pewnością tak. Jeżeli tęsknicie za starym, dobrym kinem, które wymagało od widza czegoś więcej niż siedzenie w fotelu, wyłączenie mózgu i pochłanianie obrazu, to jak najbardziej! Obraz Romana Polańskiego spodoba się Wam i zaczniecie sobie zadawać pytania, dlaczego thrillery polityczne tak rzadko goszczą na ekranach kin? Będziecie w stanie przeboleć wszystkie wady, o których napisałem powyżej i czas spędzony z filmem nie będzie dla Was straconym. Natomiast jeżeli należycie do drugiej grupy to odpuście sobie, szkoda waszego czasu. Ja z niecierpliwością czekam na kolejny film Romana Polańskiego i mam cichą nadzieję, że thrillery polityczne przeżyją jeszcze swój renesans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz