wtorek, 22 lutego 2011

Muzyka: Fantazja Pana Westa

Kanye West: raper, producent i projektant mody. Kanye West: egoista, syn marnotrawny i internetowy ekshibicjonista. Która z tych dwóch twarzy jest prawdziwa? Całkiem możliwe, że obie. Po okresie dwóch lat od wydania swoje ostatniej płyty amerykański artysta powrócił z nowym krążkiem. Na całe szczęście styl z poprzedniego wydawnictwa został odrzucony i fani dostali po raz kolejny starego, dobrego Yeezy’ego( pseudonim artysty). Starego? Słuchając albumu pt. „ My Beautiful Dark Twisted Fantasy” można popaść w konsternację.





Już sam tytuł najnowszego krążka Kanye Westa może być pewnym zaskoczeniem dla jego wiernych fanów. Raper już po wydaniu swojego pierwszego wydawnictwa pt. „ College Dropout”, zapowiadał, że jest on początkiem cyklu albumów opartych na pewnej koncepcji. Elementem spójnym miała być historia chłopca, który porzuca szkołę, aby odnaleźć swoje miejsce w życiu. Już na następnym albumie pojawiła się dalsza część tej opowieści: nasz bohater powraca na uczelnię, ponieważ zdaje sobie sprawę, że tylko wykształcenie może mu zapewnić szczęśliwe życie. Można tutaj odczuć pewną analogię do biografii Westa. Już od najmłodszych lat stykał się ze sztuką: jego ojciec Ray West był wielokrotnie nagradzanym fotoreporterem, natomiast matka, dr Donda West zanim objęła funkcję menadżera artysty, pracowała na Państwowym Instytucie w Chicago. Po ukończeniu Międzynarodowej Akademii Sztuk Pięknych, Projektowania i Technologii zaczął uczęszczać do szkoły, w której wykładała jego matka. Porzucił ją jednak szybko, aby zająć się swoją karierą muzyczną. Mogłoby z tego wynikać, że sam koncept wcześniejszych albumów Kanye’ego opierał się na chęci zdobycia wykształcenia, którego nigdy nie posiadł.

Po wydaniu drugiego krążka, czyli „ Late Registration” ukazał się kolejny pt. „ Graduation”( dosłownie „ zdanie”, ukończenie wyższej uczelni). Wydawnictwo wieńczące ten cykl, mające posiadać tytuł odnoszący się do zdobycia dobrzej płatnej pracy po zakończeniu nauki, nigdy się nie ukazało. Zamiast niego pojawił się „808s & Heartbreak” i to tyle na temat tego albumu, ponieważ był on tak słaby, że nie chce się nad nim rozwodzić. Tak oto, po dość długim wstępie doszliśmy do najnowszego dzieła Westa, czyli „ My Beautiful Dark Twisted Fantasy”. Wydaje mi się, że muszę się wytłumaczyć, dlaczego recenzuje ten krążek dopiero teraz? Najważniejszym powodem było to, że jest to dzieło złożone, które wymaga gruntownego zapoznania się z nim. Nie wystarczy już, jak w przypadku poprzednich wydawnictw Kanye Westa, jednokrotne lub dwukrotne przesłuchanie, aby zrozumieć intencję twórcy. W tym przypadku trzeba poświęcić na to o wiele więcej czasu, co zrobiłem z nieukrywaną przyjemnością. Drugim powodem była chęć ominięcia ogromnego hype’u jaki powstał po wydaniu. Wszyscy mówili o tym albumie, nawet ludzie, którzy, na co dzień nie słuchają rapu. Dlatego właśnie postanowiłem podejść do tego na chłodno po opadnięciu wszystkich emocji, żeby wyciągnąć jak najtrafniejsze wnioski i muszę stwierdzić, że nie obejdzie się bez krytyki.

Zacznijmy od pozytywów, bo w przypadku „ My Beautiful…” jest ich, co nie miara. Warstwa muzyczna albumu jest doskonała! Kiedy oglądałem po raz pierwszy, długi, 30 minutowy filmik promujący te płytę siedziałem jak zahipnotyzowany. Po włączeniu krążka stało się to samo. Kanye po raz kolejny udowodnił, że jest w samej czołówce hiphopowych producentów. Bity są wysmakowane, opierają się na ciekawych samplach i jak to zawsze miało miejsce w twórczości Westa dominują w nich instrumenty smyczkowe. Największe wrażenie robi według mnie podkład do „ All of The Lights”. W tym utworze pojawia się cała śmietanka muzyki rozrywkowej: Rihanna, Kid Cudi, Fergie, Alicia Keys, a nawet Elton John. Wyszedł z tego prawdziwy hit okraszony świetnym podkładem muzycznym, budowanym przez sekcje dętą i werble. Pozostałe utwory nie odbiegają swoim poziomem od tego majstersztyku. Na szczególną uwagę zasługuje najbardziej wierny starej szkole hiphopu „ So Appalled”, w którym czujny słuchacze może zauważyć pewne podobieństwa z Wu-Tang Clanem.

Bardzo lansowane w programach telewizyjnych i internecie było „ Runaway”. Muszę się zgodzić, że jest to świetny utwór, jednak wersja telewizyjna, o wiele krótsza od albumowej bardziej do mnie przemawiała. Umówmy się, że Kanye West nie jest Chopinem, a kilkuminutowe uderzanie w jeden klawisz pianina może zachwycić, co najwyżej miłośników muzyki ultraalternetywnej, a nie fanów czarnego brzmienia. Na duże wyróżnienie zasługuje też podkład z „ Blame Game”, który swoją melancholią wraz z wokalem Johna Legend, idealnie wpasowuje się w tematykę utworu. Mógłbym jeszcze długo pisać o warstwie muzycznej, o tym, że bity powodują samowolne bujanie głową i są po prostu bardzo, bardzo dobre. Pod tym względem twórcy należą się wielkie brawa. Zastanawiam się nawet, czy West nie powinien zająć się tylko i wyłącznie produkcją, bo na tym albumie wyszła mu ona lepiej niż rapowanie, o czym już za chwilę.



No właśnie, pora na warstwę tekstową „ My Beautiful…”. Przyznam się całkiem szczerze, że jako hiphopowy dyletant( nie słucham go zbyt dużo, ograniczając się tylko do wybranych wykonawców), najczęściej zwracam na nią mniejszą uwagę niż na muzykę. Większość tekstów dotyczy wyimaginowanej kobiety, z którą West się z rozstał i pisząc bez ogródek, ubliża jej. Jest też trochę przechwałek na temat posiadanych pieniędzy i pozycji( „ Power”), a po za tym prób rozliczenia się rapera z jego sytuacją życiową. To właśnie ten wątek w połączeniu z hedonizmem jest główną koncepcją krążka. Po pamiętnym incydencie z Taylor Swift, Kanye utracił wielu fanów i został znienawidzony. Na najnowszym albumie stara się wytłumaczyć, ze swojego postępowania i po raz kolejny przekonać do siebie ludzi. Trzeba przyznać, że rymowanie wychodzi mu dość sprawnie, ale nie mogę się pozbyć uczucia, że jest on lepszym producentem niż raperem. Z gości pozytywnie wyróżnia się Jay- Z, który swoją zwrotką w kawałku „ Monster” pokazuje, że nie utracił swoich zdolności do rymowania. Wers: “ All I get is these vampires and blood suckers All I see is these n-ggas I’ve made millionaires Milling about, spilling there feelings in the air”, to przykład, że właściciel Def Jam Records dalej wie jak to się robi. Z pozostałych gości na wyróżnienie zasługują Pusha- T, Kid Cudi, John Legend i Nicki Minaj. Po za nimi przewija się jeszcze wiele innych osób, które jednak nie wywarły na mnie dużego wrażenia. Trzeba jasno stwierdzić, że warstwa tekstowa odbiega od poziomu podkładów na tej płycie i jest to minus. Kolejnym jest monotematyczność, która po kilkunastu przesłuchaniach staje się bardzo męcząca dla słuchacza.

Niełatwo odpowiedzieć na zadane przeze mnie we wstępie do tej recenzji pytanie. Kanye West to postać złożona. Z jednej strony wybitny producent i artysta, a z drugiej dziwak i skandalista. Jest skrajnie różny od tego kim był na początku swojej kariery: kochającego syna, chrześcijanina i sławiącego wykształcenie, niczym KRS-One rapera. Czy to sława tak go zmieniła? Istnieje duże prawdopodobieństwo, przecież sam rapuje na swoje płycie: „ Stop trippin’ , I’m trippin’ off the powder”. Można łatwo się domyślić, że ma tutaj na myśli popularność, takich analogii jest zresztą na tym albumie więcej. Mogę za to odpowiedzieć na inne pytanie: czy warto posłuchać tej płyty? Skoro tyle o niej napisałem to oczywiście tak. Muszę jednak przestrzec tych, którzy będą na niej szukali starego, dobrego Kanyego, że znajdą go tylko i wyłącznie w warstwie muzycznej. Nie oceniam czy to dobrze czy źle, ponieważ do mnie „ My Beautiful…” przemawia jak całościowy, złożony projekt. Projekt bardziej uderzający w rozrywkową stronę muzyki, niż w klasyczny hiphop, ale co z tego? Jest to najlepszy z dotychczasowych albumów Yeezy’ego i przyznam się, że z niecierpliwością czekam na kolejny. Ciekawe czy do tego czasu bohater powyższej recenzji pokaże nowe oblicze? Tak, czy owak trzeba jasno stwierdzić pewien niepodważalny fakt: pomimo swoich licznych wad, jest cholernie dobrym muzykiem!

4 komentarze:

  1. Weezy to Lil Wayne a nie Kanye!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, taką gafę strzeliłem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. o nim to tylko ty mogles napisac ;D Loren

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa recenzja, miło się czytało. Mogłeś napisać więcej o poszczególnych piosenkach, dla mnie troszkę za mało. Liczę na więcej recenzji, może podejmiesz się zadania i zrecenzujesz nowy album Mesa? Tylko musimy poczekać na torrent w necie ;] Btw kupiłeś płyte Kanye? ;]
    Pozdrawiam Bartek M joł :)

    OdpowiedzUsuń