poniedziałek, 2 maja 2011

Społeczeństwo: Zaprzedani korporacjom

Widuję ich codziennie. Wciśnięci w białe koszule mężczyźni. Stukające obcasami kobiety. Szczupli od sałatek serwowanych przez
"Pana Kanapkę", bladzi od jarzeniowych lamp.
Każdy z nich zmierza w stronę szklanego domu- pięknego wieżowca pełnego marmurów i wind ze szkła.
Odbijają karty wejścia i rozchodzą się do różnych działów.
Mówią na nich "korporuchy".





Jak zostałam korporacyjnym zwierzęciem?
Cv za cv, telefon za telefonem.
W końcu dzwonią z upragnionej firmy. Zapraszają na rozmowę o dziwnej angielskiej nazwie i przypominają o założeniu odpowiedniego stroju.
W dniu rozmowy kwadrans przed czasem wchodzę obrotowymi drzwiami do ogromnego foyer. Elegancka recepcjonistka gestem dłoni wskazuje mi kanapy, na których siedzi już kilku kandydatów. Na marmurowej posadzce słyszę stukot własnych notabene zbyt cienkich, jak na standardy korporacji szpilek i już wiem, że bez tej pracy za nic stamtąd nie wyjdę.
Rozsiadam się na kanapie, wdycham jej skórzany zapach i czekam z innymi.



Rozmowa w eleganckiej sali konferencyjnej trwa około dwóch godzin.
Odgrywamy scenki. Piszemy test.
Czas na rozmowy indywidualne. Przystojny mężczyzna w świetnym garniturze wyczytuje moje nazwisko. Prowadzi mnie do mniejszej sali po miękkim dywanie.
Jak dotąd wszystko idzie gładko.
Rekruter żegna mnie uściskiem dłoni i uprzedza, że zadzwonią.
Czekam.
A tydzień później opijam nową pracę i spełnione marzenie o pracy w korporacji.

Rozpoczynam szkolenie...
Nagle muszę nauczyć się w krótkim czasie ogromnej ilości materiału, który kompletnie mnie nie interesuje. Mówić językiem korzyści i wykazywać postawę pro-kliencką.
Wydaję majątek na drące się niemal codziennie cienkie matowe rajstopy i parzę zaspane dłonie żelazkiem co rano.
Dostaję swoją kartę wejścia do budynku. "Odpikowuję" ją dwa razy dziennie (wolę nie wychodzić w czasie przerw na zewnątrz, by nie tracić efektywności).
Mam swoje miejsce pracy, swoją pensję, swoich nowych znajomych.
Siedzimy na najniższych piętrach wykonując cholernie żmudną i odpowiedzialną pracę.
A każde z nas marzy o awansie na wyższe piętra.

Wszystko ma swoje standardy. Na każdą rzecz jest procedura.
Trzeba uważać i starać się, bo jeśli kierownik dostrzeże, że zależy nam na pracy, można dostać przeniesienie na inny dział, a to już krok w kierunku wyższych kondygnacji.
Wszędzie słychać rozmowy o pracy.
Szmer słów wdziera się szybami wentylacyjnymi, wciska pod drzwiami do kuchni, biegnie wyjściem ewakuacyjnym.
Każdy używa słów "korporacja", "klient", "helpdesk", "język korzyści"...
Bezustannie myślę o pracy. Wychodzę z biura i marzę o awansie.
Zarywam noce ucząc się wciąż nowych procedur.
Dlaczego?

Ostatnio poproszono mnie o zaniesienie dokumentów dla szefa jednego z działów.
Oszkloną windą wjechałam na jedno z wyższych pięter. Przeszłam długi korytarz po puszystym dywanie. "Odpikałam" kartę, by wejść do działu, który mnie interesował
i zapukałam do jednego z gabinetów.
Uśmiechnięty, opalony szef pewnego działu przywitał mnie śnieżnobiałym uśmiechem. Położyłam dokumenty na biurku z egzotycznego drewna i spojrzałam ponad plecami zwierzchnika w okno... Chciałam powiedzieć- ścianę z okien.
"Ma pan piękny widok z okna."- powiedziałam.
Dlatego.

3 komentarze:

  1. No cóż, Ładnie trafione. Sam pracuję w taki miejscu więc wiem czym to pachnie. Zgadzam się z autorką w stu procentach :)

    OdpowiedzUsuń