wtorek, 24 maja 2011

Muzyka: Zanudź mnie sukcesem, czyli jak sprzedać płytę o niczym

Jak dotychczas na blogu pojawiały się recenzje płyt wybitnych lub dobrych. Drogi czytelniku mogłeś sobie pomyśleć, że nie słuchamy byle, czego, ale to nieprawda. Od czasu do czasu każdemu zdarza się trafić na słabszy album i tak właśnie było ze mną. Fora internetowe i listy ostatnio przescrobblowanych utworów na lastfm wskazywały, że trafiłem na dzieło wybitne, jednak tym razem czekało mnie sromotne rozczarowanie…



Kurtyna unosi się w górę, na małym krzesełku siedzi niepozorna postać, oto on- recenzent, gotowy, aby przekazać światu swoją opinię.




Krytycy muzyczni mają zwyczaj charakteryzować, hiphop jako najłatwiejszy gatunek muzyki. Przecież potrzeba tylko jakiegoś bitu, który opiera się na bezczelnie zerżniętych samplach i kolesia, który napisze pod niego tekst i będzie rapować. Nic łatwiejszego! Każdy może to zrobić… Na całe szczęście takie myślenie powoli zanika, lecz z przykrością muszę napisać, że trzeci studyjny album amerykańskiego rapera Wiz Khalifa wpasowuje się w ten stereotyp. Dlaczego z przykrością? Spodziewałem się o wiele lepszego wydawnictwa, ale życie uczy Nas, że ilość sprzedanych płyt nie jest wyznacznikiem poziomu.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem utwór „ Black & Yellow” nie miałem jeszcze pojęcia, kim jest Wiz. Dopiero po wnikliwym przesłuchaniu jego poprzednich wydawnictw zrobiłem sobie apetyt na nadchodzącą płytę. Singiel był smakowitym bangerem, który idealnie nadawał się do jazdy autobusem lub, jeżeli ktoś już się dorobił( pismaki takie jak ja nie są w tej grupie) samochodem. Nie sądziłem wtedy, że cała płyta będzie utrzymana w takiej konwencji. Sam tytuł - „ Rolling Papers” , mówi Nam praktycznie wszystko na jej temat. Przygotujcie się na dużą ilość palenia zioła, rozsypywania kasy i przechwalania się sukcesem. Który to już raz w historii hiphopu?

Nawet biografia rapera nie wskazywała na to, czego miałem stać się świadkiem. Wiz, a dokładniej Cameron Jibril Thomaz urodził się w 1987 w Dakocie Północnej. Swój pseudonim artystyczny zawdzięczał dziadkowi, który był zadeklarowanym muzułmaninem. Wiz to skrócona forma pochodząca od angielskiego słowa „ wisdom”, czyli wiedza. Dlaczego dziadek w takich sposób nazywał swojego wnuka? Podobno, kiedy Cameron był młodszy odznaczał się dużym intelektem i w mig uczył się wszystkiego. Drugi człon pseudo to arabskie słowo oznaczające dosłownie „ następcę”. Kariera rapera rozkręciła się na dobre w momencie, kiedy mając 18 lat, wydał swój pierwszy mixtape pt. „ Prince of the City: Welcome to Pistolvania”. Od tego momentu młody artysta stał się rozpoznawalny w branży.

Pora na rozważania z trochę z innej beczki, ale dzięki nim będziecie w stanie zrozumieć moje rozczarowanie. Znacie Lupe Fiasco? Na pewno tak, większość miłośników dobrej muzyki kojarzy tego rapera charakteryzującego się głęboko zaangażowanymi tekstami. Lupe jeszcze do niedawna nawijał głównie o polityce, problemach społecznych i o tym jak żyć, aby nie zmarnować swojego czasu. Wszystko zmieniło się momencie, gdy za wydanie jego nowej płyty wzięło się Atlantic. Fani dostali wydawnictwo zupełnie różne od poprzednich, a co odważniejsi stwierdzili wprost, że ich idol się sprzedał. A teraz spójrzcie na okładkę płyty Khalifa i sprawdźcie wytwórnię. No tak, Atlantic i wszystko jasne…



Żeby nie wyjść na totalną marudę muszę napisać, że album jest świetnie przygotowany pod względem producenckim. Zastanawiam się nawet, czy nie byłbym bardziej zainteresowany słuchaniem samych bitów niż nawijki Wiza. „When I’m Gone” , „ Rooftops” , czy „ Get your shit” są wyprodukowane idealnie, ale nie oszukujmy się, że daleko im do poziomu, który zaprezentował Kanye na swojej ostatniej płycie. Wiem, że to porównanie jest niesprawiedliwe, ponieważ West to stary wyjadacz, ale jako recenzent mam do niego pełne prawo. Bity są dobre, ale nie przebijają się z zalewu podobnych „ bębnów” , które możemy uświadczyć na obecnych płytach amerykańskich raperów. Tak, więc poziom światowy został zachowany, ale publika nie chce dobrych rzemieślników, lecz artystów wybitnych. No dobrze może nie publika, ale ja. Niestety nie mam zbyt dużego wpływu na kształt rynku muzycznego.

Przyznam się, że już dawno nie miałem problemu z rozróżnianiem kawałków na aktualnie słuchanej płycie. „ Rolling Papers” jest straszliwie monotematyczna. Momentami miałem uczucie, że mógłbym wyciągnąć słuchawki z uszu i włożyć je z powrotem po minucie, a nie straciłbym niczego ze słuchanego kawałka. Wiz w kółko rapuje o kasie, zielsku, dziwkach i imprezach, na których stawia wszystkim drinki. To może być ciekawe przez 2, no może 3 kawałki, ale na płycie, która składa się z 14( a w wersji deluxe 15) utworów, skutecznie usypia. Z potoku podobnych do siebie wersów w głowie zostało mi tylko „ Black & Yellow”, „ Roll Up” i „ Cameras”. Zwłaszcza ten ostatni numer pozytywnie wyróżnia się z całej płyty i chyba muszę powiedzieć, że to najlepsze dzieło Wiza. Szkoda tylko, że nie napisał do niego tekstu, ale w dzisiejszym rapie jest to zjawisko coraz powszechniejsze.

Ale ten Gabriel p*er doli prawda? Pewnie zazdrości Wizowi kasy i sławy. Rozgryźliście mnie, jestem zazdrosnym recenzentem, któremu daleko do sławy, ale nie zamierzam z tego powodu wielbić tę płytkę. Można jej posłuchać, ale nie jest to dzieło wybitne, ot kolejny średniak, o którym większość zapomni po miesiącu. Ten rzemieślniczy album ma jednak jeden plus- to doskonały motywator. Kiedy słucha się tych wszystkich utworów to naprawdę można uwierzyć , że gdzieś na tym świecie są jeszcze miejsca, w których dzięki własnej wytężonej pracy można osiągnąć wszystko. Thompson nie miał chyba racji wieszcząc koniec „ amerykańskiego snu”. Ten czynnik motywacyjny to moim zdaniem największa zaleta tej produkcji, szkoda tylko, że jest jedną z niewielu.

Pora na podsumowanie. Tym razem będzie zupełnie odmienne od tego, do czego Was przyzwyczailiśmy, drodzy czytelnicy. Nie mogę zarekomendować tej płyty, oto smutna prawda. Wiz się trochę pogubił i o ile w USA słuchacze są wstanie łyknąć wszystko jak młode pelikany, tak w Polsce ten numer nie przejdzie łatwo. Co z tego, że „ Rolling Papers” to album dobrze wyprodukowany z kilkoma świetnymi utworami( przede wszystkim „ Cameras”) skoro jest o niczym? Sztukę dla sztuki już kiedyś przerabialiśmy i pewnie pamiętacie, jaką miała ona wartość. Jeżeli lubicie produkcje nastawione na relaksacyjne, imprezowe treści to możecie sprawdzić „ Rolling Papers”. Ja bardzo ładnie dziękuję, za taką twórczość, ale mimo wszystko czekam na kolejny album Khalifa. Może następnym razem będzie ciekawiej i nie zanudzę się po jednym przesłuchaniu?



Cisza na sali, postać uśmiecha się gorzko, a kurtyna opada z braku sił…

4 komentarze:

  1. Ale ten Gabriel p*er doli prawda? Pewnie zazdrości Wizowi kasy i sławy.
    kupiles mnie tym cytatem ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przecież potrzeba tylko jakiegoś bitu, który opiera się na bezczelnie zerżniętych samplach i kolesia, który napisze pod niego tekst i będzie rapować. Nic trudniejszego! Każdy może to zrobić…" Tam chyba powinno być "łatwiejszego", bo "trudniejszego" nie pasuje do kontekstu. A tak to tekst spoko.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. W rzeczy samej, jakby to powiedział dr Kozieło z Klanu :D Myślałem o jednym, a pisałem co innego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Siemano
    Płyta faktycznie
    lirycznie
    płaska jak kartka
    papieru, pozdro od Bartka
    Narka ;-)

    OdpowiedzUsuń