piątek, 24 czerwca 2011

Muzyka: Kim jest Goblin?

W jednej z poprzednich recenzji mojego autorstwa narzekałem na poziom amerykańskiego rapu. Na to, że nowi artyści zamykają się w schemacie tekstów o kasie, dziwkach i paleniu marihuany. Zgodzicie się pewnie ze mną, że czasami miło się zaskoczyć, a jeszcze bardziej, kiedy płyta, którą słuchacie jest bardzo dobra. Nieznany wcześniej, młody amerykański raper- Tyler the Creator, pokazał, że nadal można nagrać rapowy album, który będzie ciekawy i oryginalny, a co więcej można go dobrze sprzedać.



Nie słyszeliście wcześniej o Tylerze? Spokojnie, ja przed miesiącem, też go nie znałem. Kiedy po raz pierwszy włączyłem jego solowy album pt. „ Goblin” to przyznam się Wam, że nie rozumiałem, co takiego widzą w nim Internetowi krytycy. Sprzedaż płyty, jak na postać, która przed rokiem pojawiła się w Internecie, również wskazywała, że mam do czynienia z kimś szczególnym. Całkiem możliwe, że do głosu doszła moja wrodzona awersja do popularnych rzeczy, ale mniejsza o to. Potrzebowałem kilku przesłuchań, aby zrozumieć, że wydawnictwo Tylera to bardzo dobra płyta, jednak nie zgadzam się z opiniami niektórych, że to najlepsze rapowe wydawnictwo od dłuższego czasu. Nie rozumiem, również gigantycznego hype’u na tego młodego artystę.



No tak nie wspominałem o tym, ale Tyler ma zaledwie 20 lat! Ja sam będąc od niego starszy o rok zastanawiam się, dlaczego to ja nie wydałem nigdy płyty? Patrząc na jego wiek możecie sobie pomyśleć, że „ Goblin” będzie opowiadał o imprezach i tym wszystkim co zajmuje dzisiejszą młodzież. Na szczęście tak nie jest. Motywem przewodnim albumu jest sesja terapeutyczna, na której Tyler rozmawia ze swoim psychiatrą dr’em TC. Staje się ona pretekstem do wszystkich pojawiających się na albumie historii i wprowadza postać Wolfa Haley. Jest on złym wcieleniem artysty, odpowiedzialnym za jego nieludzkie zachowanie. Wolf to zupełne przeciwieństwo Tylera- marzy o kasie, szybkiej sławie i kobietach. Rozdwojenie jaźni powoduje przeróżne paradoksy, które przewijają się przez cały album. A co dopiero, kiedy pojawia się również trzecia postać…

Przyznajcie, że pomysł jest bardzo ciekawy, co więcej towarzyszą mu świetne teksty. Nie jestem nawet do końca pewny, czy nazwanie stylu muzycznego prezentowanego przez Tylera, rapem jest prawidłowe. To raczej coś pomiędzy muzyką alternatywną, psycho rapem a rapem. Jak dla mnie świetne połączenie, ale znam parę osób, którym nie przypadło do gustu. Tematyka albumu jest różnorodna, ale jak wspominałem wszystko wiąże się z sesją terapeutyczną. Raper przedstawia Nam swoje kontrowersyjne poglądy na temat edukacji( „ Radicals”), które można streścić w dwóch słowach: fuck school! Zaraz potem dostajemy utwór pt. „ She” , w którym refren utrzymany w klimacie r’n’b świetnie łączy się z nawijką rapera- zaręczam, że po jego usłyszeniu sprawdzicie, czy okno w Waszej sypialni jest zamknięte. Mógłbym jeszcze długo pisać na temat liryki i utworów, ale, po co? Będzie o wiele łatwiej, jeżeli po prostu posłuchacie tej płyty i wsłuchacie się w historie rapera.



Jak dotychczas pisałem, o „ Goblinie” w samych superlatywach, ale jak pewnie się domyślacie wady nie ominęły tej płyty. Pierwsza i najważniejsza to produkcja. Mogę określić ją jednym słowem, które chyba najbardziej do niej pasuje- dziwna! Bity są oszczędne i minimalistyczne. Kojarzą mi się z latami 90. Tyler odpowiada za prawie całą produkcję swojego albumu i wydaje mi się, że na następnym( już zapowiedziany na przyszły rok „ Wolf”) powinien oddać to zadanie komuś innemu. Najprawdopodobniej taka stylistyka bębnów to założenie artystyczne płyty, ponieważ nie jest tajemnicą, że Pharrell Williams utrzymuje z Tylerem bardzo dobre stosunki. W takiej sytuacji poziom produkcji da się wytłumaczyć, tylko w jeden sposób: raper chciał, żeby taka była i tyle. Niestety w takiej postaci może ona odrzucić wielu potencjalnych słuchaczy.

Kolejną wadą „ Goblina” jest nadużywanie przekleństw przez Tylera. Rozumiem, że rap charakteryzuje się ciężkim słownictwem, ale kiedy co chwilę słyszę „ fuck” , „ bitch” i „ faggot” na albumie, który posiada oryginalną konwencje to trochę mnie to razi. Zdaje sobie sprawę, że Tyler dopiero zaczyna swoją sceniczną karierę i najprawdopodobniej z biegiem czasu mu to przejdzie. Jedynym wyjątkiem od reguły jest dla mnie utwór „Boppin Bitch”. Cały utwór wypełniony jest kiepskimi rymami przypominającymi rodzimy Nagły Atak Spawacza, oczywiście o robieniu loda, biciu dziwek i posiadaniu ogromnej ilości diamentów. Czarny humor, nie da się ukryć... ale jak nie powstrzymać się od śmiechu skoro mamy frazy w stylu: "My bitch suck dick, like she suck dick", to rym w stylu: "Przyszły grubasy i było grubo". Zresztą pojawiający się gościnnie w utworze raperzy nie mają nic wspólnego z muzyką, to po prostu znajomi Tylera, z którymi jeździ na desce.

Jak zakończy się sesja terapeutyczna Tylera? Co ma do ukrycia jego psychiatra i kim jest tytułowy Goblin? Możecie się przekonać tylko w jeden sposób: słuchając tej płyty. „ Goblin” to album bardzo dobry, ale potrzeba czasu, aby się do niego przekonać. Z całą pewnością nie spodoba się ludziom, którym podoba się współczesny, zabawowy rap. Tyler zmusza do myślenia i robi to w intrygujący sposób. Czekam z niecierpliwością na jego kolejne płyty i będę śledzić jego karierę, bo moim zdaniem takich raperów powinno być na świecie jak najwięcej. Dlaczego jeszcze tu jesteście, co? Włączcie lepiej płytę Tylera the Creatora i wsłuchajcie się w jego opowieść. Pewnie myśleliście, że znajdziecie odpowiedź na postawione w tytule pytanie. Niestety nie ma tak łatwo, musicie odpowiedzieć sobie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz