środa, 10 sierpnia 2011

Społeczeństwo: Ful lans po polsku- czyli paszkwil na pseudoekskluzywne imprezy


Dostałam ostatnio zaproszenie na celebrycką imprezę połączoną z promocją jakiegoś concept store'a-czyli miejsca, gdzie można i zjeść i ubrać się i kupić jakiś bzdet od projektanta za horrendalne pieniądze.


Na zaproszeniu widniał plan imprezy, notka o tym, że obowiązuje dress code, oraz informacja, że bez rzeczonego świstka nie ma mowy o wejściu do tej "krainy lepszego świata".

Jako, że jestem osobą ciekawą świata, nie mogłam nie skorzystać z propozycji zobaczenia, jak wygląda lans po polsku od tej drugiej "lepszej" strony...



Wczesnym wieczorem udałam się w rzeczone miejsce.

Przywitał mnie opustoszały czerwony dywan i kilka osób przy wejściu, które nie miały zaproszeń, a chciały wejść.

Z moim kartonikiem weszłam bez problemu i jeszcze dostałam świecącą opaskę z czegoś lepszego, niż papier, który szybko się mnie i beznadziejnie wygląda pod koniec imprezy.

W środku dyskretny szum rozmów.

Wnętrze utrzymane w minimalistycznym stylu, a na zewnątrz podest dla dj-a, pełno palaczy i parkiet, na którym nikt nie tańczy.

Chyba, ze jakiś "plebs z plaży", który przyplątał się nie proszony.

Dłuuuuga kolejka do baru. No tak, w końcu darmowe drinki nalewane przez zjawiskowo piękne hostessy to nie lada atrakcja.

Whisky skończyła się przed 22.00; lód, sprite i sok żurawinowy tuż po 23.00.

Wszystkie miejsca siedzące zajęte.

Jakaś niewiele starsza ode mnie dziewczyna w sukience za dwu krotność mojej pensji wepchnęła się do kolejki po kolejnego darmowego drinka.

Organizatorzy wręcz zmusili gości do wyjścia na parkiet, do którego notabene trzeba było przejść przez piasek.

Na parkiecie pokaz barmański- świetna sprawa i naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem umiejętności barmana, ale widać to nic takiego. Mało kto był tym zainteresowany.

Krótko po północy zawinęłam się stamtąd w dwunastocentymetrowych szpilkach w jakieś "lepsze" miejsce.

Ok, teraz przyznać się- pluję jadem?

Liznęłam raz trochę innego sposobu na spędzenie sobotniego wieczoru i jestem niezadowolona niczym kapryśne dziecko? Nie sądzę.

Dla mnie impreza, to przede wszystkim ludzie. Ci, z którymi się znam i ci, których chcę poznać.
Nie lubię napuszonych eventów; miejsc, gdzie wypada się pokazać. I boli mnie podział na lepszych i gorszych imprezowiczów.

Dlatego pełna optymizmu następną sobotę spędzę w gronie najbliższych przyjaciół bawiąc się do białego rana, a nie na kiepsko zorganizowanej lansiarskiej imprezie.

Bo, jak mawiał nasz ostatni król - "Szkoda czasu i atłasu!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz