poniedziałek, 28 marca 2011

Film: Wysmakowana wizualnie wydmuszka

Efekty specjalne stały się codziennością kina. Coraz trudniej wyobrazić sobie film ich pozbawiony, a wpływ na taką sytuacją ma postępujący rozwój cyfrowych urządzeń. Pomimo tego pozostaje jeszcze paru reżyserów próbujących wyrwać się z zaklętego kręgu komputeryzacji kina( np. Christopher Nolan). Zdają sobie oni sprawę z zagrożenia wynikającego z nadmiernego wykorzystywania efektów specjalnych, jednak Joseph Kosinki, twórca filmu „ Tron Dziedzictwo” , nie jest takim reżyserem…



Czy mieliście kiedyś do czynienia z taką sytuacją? Poznajecie piękną dziewczynę( lub chłopaka), której wdzięk oczarowuje Was od pierwszych sekund spotkania. Mózg zaczyna podpowiadać różne scenariusze najbliższych kilku godzin, a Wy myślicie tylko o tym, żeby nie wypaść na idiotę. Nagle obiekt Waszego zainteresowania otwiera usta, a cały czar pryska… Nie jesteście wstanie wytrzymać ani minuty dłużej i myślicie: „ Boże, jaka ona pusta”! W przypadku filmu „ Tron Dziedzictwo” mamy do czynienia z analogiczną sytuacją.



Sam Flynn, syn bohatera pierwszego „ Tronu”( Kevina Flynna), toczy bezcelowy żywot. Posiada pieniądze i pakiet większościowy firmy ojca, jednak nadal nie może pogodzić się z dziwnym zniknięciem swojego rodzica. Przed laty Kevin wyszedł z domu obiecując synowi, że następny dzień spędzą razem. Nigdy nie wrócił. Kiedy pewnego dnia Sam otrzymuje wskazówki, co do miejsca pobytu swojego ojca, nie waha się ani chwili i w konsekwencji trafia do wirtualnego świata. Tak macie rację, powyższy opis brzmi strasznie banalnie. No i to wchodzenia do komputera, to mogło brzmieć ciekawie w latach 80, ale nie teraz. Całkowicie się z Wami zgadzam, ale czego innego można było spodziewać się po filmie, który wyszedł spod rąk Disneya? Dobra zostawmy już fabułę i zajmijmy się największym atutem tego obrazu.

Wizualia robią wrażenie! Projektanci kontynuacji wzorowali się na oryginale z 1982 roku, jednak tamten wygląd cyberprzestrzeni był podyktowany brakami w ówczesnej technologii. W „ Tronie Dziedzictwo” dawna, ascetyczna stylistyka stała się wyjściem dla naprawdę intrygującego przedstawienia wnętrza komputera. Wszystkie budynki, maszyny i stroje postaci otaczają pasy neonów, które mogą być pewnym nawiązaniem do stylistyki szablonów i schematycznych grafik. Jak dla mnie bomba! Lubię takie wzorowanie się na oryginale podlane sosem własnej inwencji twórczej. Także wygląd motorów, z którymi sceny należały do najciekawszych w pierwowzorze, uległ zmianie. Nabrały bardziej futurystycznego charakteru i wyglądają świetnie( ciekawe, czy tak właśnie będą się prezentować jednoślady przyszłości?). Za oprawę wizualną filmu należy się twórcom butelka dobrego whisky! Jednak nie samymi efektami specjalnymi żyje człowiek i tutaj zaczynają się problemy.



Jeff Bridges jest uważany za świetnego aktora. Potwierdził to rolami w takich filmach jak: Big Lebowski, Fisher King, K-Pax, jednak w obrazie Kosinskiego wypadł nijako. Poprawnie gra rolę informatyka uwięzionego wewnątrz cyberprzestrzeni, ale mówiąc szczerze spodziewałem się po nim o wiele więcej. Nie mam pojęcia, czy taka gra była podyktowana jakimiś uwagami reżysera, czy był to pomysł samego Bridgesa? Niestety według mnie wypadł przeciętnie. Jego filmowy syn, czyli Garrett Hedlund zagrał trochę lepiej, wpasowując się w typową konwencję młodego gniewnego. Postać, którą odgrywa jest, niestety strasznie przewidywalna i od samego początku filmu możemy się domyślać jej dalszych posunięć. Na tym polu o wiele lepiej poradziła sobie Olivia Wilde. Aktorka znana głównie z serialu „ Dr House” najlepiej wczuła się w swoją rolę. Jej postać ma w sobie dużo z naiwnego dziecka i nie będę ukrywał, że przyjemnie się na nią patrzy( w ten sposób znowu wróciliśmy do wizualiów). Więc jak to w końcu jest z tym aktorstwem? Jak na film stworzony przez Disneya wypada ono dobrze, ale w porównaniu z jakąkolwiek bardziej ambitną produkcją wygląda słabo.

Klika słów należy się również oprawie dźwiękowej, która obok efektów specjalnych jest atutem „ Tronu Dziedzictwo”. Muzyka przygotowana przez francuski duet dj’ów Daft Punk idealnie pasuje do wydarzeń na ekranie. Kiedy ma być pompatyczna jest taka, gdy potrzeba szybkiego utworu pasującego do scen akcji taki od razu wydobywa się z głośników. Po prostu poezja! Francuzi wywiązali się ze swojego zadania, a co ciekawsze pojawiają się nawet w filmie we własnej osobie. Nie mam pojęcia czy ścieżka dźwiękowa przypadnie Wam do gustu, jednak mi bardzo się podoba. Przygotowane przez nich utwory mają w sobie coś z muzyki rozrywkowej początku lat 90. Czasu, kiedy scena elektroniczna nie została jeszcze skażona przez tandetne techno utwory. Tak jak już pisałem wcześniej, ścieżka dźwiękowa jest świetna!

Nadszedł czas podsumowań. Warto poświęcić te 2 godziny na obejrzenie „ Tronu…”? Jeżeli spodziewacie się wybitnego obrazu, który pobudzi Wasz mózg do zadania sobie trudnych, egzystencjalnych pytań to lepiej sobie odpuście. Obraz Kosinskiego to nowoczesny teledysk, uczta dla oczu połączona ze świetną ścieżką dźwiękową. Co prawda daleko mu do „ Avatara”, podczas, którego seansu można było doznać wizualnego orgazmu, jednak i tak jest dobrze. Musicie tylko przymknąć oko na mieliznę fabularną i czasami toporne aktorstwo, a będziecie się dobrze bawić. Przygotujcie się tylko na zwolnienie tempa akcji w drugiej połowie seansu. Czasami warto obejrzeć taki film, żeby odpocząć od bardziej wymagających obrazów. Ja nie żałuję czasu poświęconego na „ Tron Dziedzictwo”, tym bardziej, że już zapowiedziano jego kontynuację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz