wtorek, 4 października 2011

Film: A miało być bez ograniczeń...


Kino potrzebuje lekkich i przyjemnych opowiastek, to fakt znany od dawna. Czasami dochodzi jednak do sytuacji, kiedy reżyser i scenarzysta porzucają pierwotną konwencję i tworzą coś na pograniczu... Film, który w zamyśle miał być lekki i sensacyjny staje się przypowiastką o życiu, ale jak się domyślacie, podlany sosem strzelaniny dużo na tym traci. Takie refleksje nachodzą mnie po seansie filmu " Jestem Bogiem". Seansie, którego raczej nie będę powtarzać.

Na pewno kiedyś o tym marzyliście. O zmianie samego siebie. Jednego dnia odmienić się całkowicie, być najlepszym i najmądrzejszym, zarobić kupę pieniędzy i zrobić to wszystko bez najmniejszego wysiłku. Główny bohater filmu, Eddie Morra( Bradley Cooper) może i o tym nie marzył, ale los dał mu taką możliwość. Eddie jest nieudacznikiem. Od paru miesięcy nie może złożyć ani jednego zdania w książce, na którą kontrakt podpisał z wydawnictwem. Zachowuje się i wygląda jak stereotypowy niespełniony pisarz( Hunter Thompson byłby z niego dumny), ale pewnego dnia, kiedy naszego bohatera rzuca dziewczyna, wszystko ulega zmianie.



" Jestem Bogiem"( Jezusie Nazareński, kto to tłumaczył? Nie można był nazwać filmu " Bez ograniczeń"?) to nie tylko opowiastka o stawaniu się lepszą wersją samego siebie, ale również historia osoby uzależnionej od narkotyków. Kluczem do sukcesu Eddiego staje się bowiem substancja dzięki której może używać całego potencjału ludzkiego mózgu- rzekomo wykorzystujemy go tylko w 20%, ciekawe jak to sprawdzili? Pierwsza działka, którą otrzymuje od brata byłej żony pozwala mu wspiąć się na wyższy poziom świadomości, ale równocześnie przysporzy mu potężnych wrogów. Na szczęście dla siebie i dla stanu konta producentów filmu, Mora będzie wychodzić z każdej opresji bez szwanku. Cios za ciosem i intryga za intrygą przybliżają widza do happy endu.

Neil Burger dostał ciekawy pomysł do wyreżyserowania, ale nie wiem czy z powodu braku jakiegoś ogólnego konceptu na ten obraz, a może z winy scenariusza, nie potrafił wyciągnąć z niego niczego rewolucyjnego. Dostajemy, więc typową historię od zera do bohatera, ale poszerzoną o wątek brania złych pigułek- ich efekty uboczne są straszliwe, ale wystarczy tylko odstawić alkohol, a będziecie jak nowonarodzeni- i walkę z niedobrą korporacją. Brakuje mi tutaj czegoś ożywczego, jakiejś wewnętrznej walki bohatera z sam sobą. Zamiast tego dostałem film o uśmiechniętym kolesiu, który zrobi wszystko dla kasy. Piękny teledysk przygotowany dla amerykańskiego widza, który łyknie wszystko i poprosi o dokładkę.

A może taki właśnie jest obraz dzisiejszego społeczeństwa i nie powinienem wymagać niczego innego od tego rodzaju filmów? Zamiast tego muszę pochwalić aktorstwo, które całkiem przypadło mi do gustu. Bradley Cooper dobrze sprawdza się w roli dupka, który dla kasy zrobi wszystko( finałowe zamieszanie w apartamencie dobitnie to pokazuje), ale mimo to można do niego odczuwać sympatię. Robert De Niro również pokazał się z dobrej strony, ale akurat w jego przypadku nie można się było spodziewać się niczego innego, toż to filmowy wyga! Dla mnie najlepiej wypadła kreacja Andrew Howarda, który jako ruski dresiarz, zmieniający się pod wpływem pigułki w dystyngowanego złoczyńcę, wypadł po prostu idealnie.

" Jestem Bogiem" to film średni. Brakuje w nim odwoływania się do czegoś więcej niż krótkiej refleksji na temat szybkich karier i pieniędzy. Zdaje sobie sprawę z tego, że tak właśnie wygląda współczesny świat, ale spodziewałem się trochę czegoś innego... Chciałem zobaczyć bohatera, który ma wątpliwości i zastanawia się czy korzystać z " dopalaczy", a zamiast tego otrzymałem prosty film. Prosty, ale mimo to dający się oglądać. Nie jest to coś na miarę klasyków kina, ale na lekki seans wieczorkiem nadaje się idealnie. Można wyłączyć te 20% mózgu, które wykorzystujemy na co dzień i oglądać bez obaw. Mi wystarczył ten jeden raz. Miało być bez ograniczeń, a twórcy dali się złapać konwencji kina sensacyjnego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz