Radujmy się i
cieszmy, bo mamy już kalendarzową wiosnę. Co prawda, za oknami jeszcze tego nie
widać, ale już stare porzekadło ostrzegało nas, że w marcu jest, jak w garncu.
Nie ma się jednak co załamywać. Z lamusa meteorologów wiemy, że kiedyś w tym
okresie bywało i -20° C.
To, co najgorętsze tej zimy dobiegło już końca. Mimo naszego
narzekania i na mróz, i na naszych sportowców, nasi zimowi reprezentanci
zapewnili nam sporo emocji. I to emocji zdecydowanie bardziej pozytywnych,
aniżeli wspaniały Robert Lewandowski i spółka, którzy ulegli ostatnio Ukrainie.
Justyna, Justyna Kowalczyk. Na bilbordach prezentuje się
coraz lepiej, a na torze nie miała wręcz równych sobie. Nasza reprezentantka
wypracowała sobie taką przewagę, że nie musiała już brać udziału w ostatnich
zawodach, a i tak na jej konto trafiła czwarta już kryształowa kula. Justyna
zdołała pokonać astmę, mimo iż sama na nią nie choruje (w przeciwieństwie do
swoich najgroźniejszych rywalek). A swoją drogą, czy patrząc na skromną
Kowalczyk i na muskulaturę Marit Bjoergen, nie przypomina Wam się bajka o
wyścigu żółwia z zającem?
Bądźmy szczerzy. Czy, gdyby nie wyniki Justyny, w Polsce
byłoby tak wielu fanów biegów narciarskich? Zazwyczaj to sukcesy naszych
reprezentantów przyciągają fanów do danej dyscypliny. Analogicznie było z
Małyszem. Kiedy nasz „Orzeł z Wisły” kończył karierę, spodziewałem się
ewidentnego braku zainteresowania skokami wśród polskiej publiki. Mimo że
gdzieś tam pojawiało się nazwisko Stocha, Adam Małysz chyba nie spodziewał się
swojego następcy aż tak szybko. A może sukcesy Kamila Stocha (który tej zimy
stanął na podium klasyfikacji generalnej) motywowały Adama do jeszcze szybszej
jazdy po bezdrożach rajdu Dakar? Pisząc o zimowych sukcesach, muszę także
wspomnieć o wyczynach Piotra „Hehe” Żyły. Któż spodziewał się, że ten pozytywny
wariat będzie w stanie wygrać jeden z turniejów Pucharu Świata? Żyła wręcz sam
był zaskoczony. Kiedyś mawiało się: „Daj głośniej, zaraz Małysz będzie skakał”,
a teraz: „Daj głośniej, zaraz Żyła będzie mówił”.
Nasze zimowe orły mają tera czas na odpoczynek, przyczepmy
się więc piłkarzy. Dach na Stadionie Narodowym jest zamknięty już od kilku dni.
Media nie mają więc o czym spekulować, a i o kolejną powódź nie musimy się już
obawiać. Nasi dzielni reprezentanci pokonali wczoraj lekarzy z San Marino. 5:0,
cel minimum został spełniony, a na monumentalnych trybunach Narodowego ogromny piknik,
niczym w majówkę. Świetnie, że odblokował się nasz niesamowity gwiazdor, czyli
wcześniej wspomniany Lewandowski. Uciekł od haniebnych statystyk ok. 900 minut
(czyli 10 meczów) bez gola i zdobył aż 2! Najwidoczniej nadeszły takie czasy,
że największe gwiazdy zdobywają bramki tylko z rzutów karnych.
Kadra Fornalika zapewne nie porwie naszych serc, dlatego na
sukcesy naszych reprezentantów będziemy musieli poczekać aż do kolejnej zimy.
Nie chciałbym jednak kończyć tak pesymistycznym akcentem (bo mężczyznę poznaje
się rzekomo po tym, jak kończy). W związku z tym, z okazji wczorajszego święta
niepodległości, mieszkańcom Bangladeszu życzę wszystkiego, co najlepsze.
P.S.
Był ktoś z Was w Łodzi na koncercie Justina Bibera? Jak
wrażenia?
P.S.2
Dajcie głośniej, Piotrek mówi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz