Od czasu do czasu
warto przyjrzeć się polityce ze świata, a nie tylko naszego bagienka. Dziś postaram
się jednak wybiec dalej, aniżeli spekulacje „pani ministry” Muchy, dotyczącej
tego, gdzie będą mieszkać rosyjscy piłkarze, bądź o marszu rosyjskich fanów przez
Warszawę. Wybiegniemy też nieco dalej w wątki historyczne, nie tłumacząc
Barackowi Obamie, czy istniały „polskie obozy śmierci”. Tym razem chciałbym
zwrócić Waszą uwagę w stronę jakże spornego Kosowa.
17 lutego 2008 roku Kosowo ogłosiło swoją niepodległość.
Sprawa nie była jednak na tyle oczywista, aby każdy od tak to zaakceptował.
Polscy politycy ustosunkowali się do tej kwestii dopiero po kilku dniach, choć
decyzja, która zapadła pozostawia według mnie wiele do życzenia. Niech
najsilniejszym argumentem w tej kwestii będzie fakt, iż nawet ONZ do dziś
oficjalnie nie przyznał, że suwerenność Kosowa, to oczywista
kwestia.
Unia Europejska podchodzi do mniejszości narodowych w bardzo
przychylny sposób. Należy przecież wspierać ciemiężonych. Z podobnego założenia
wychodzą Stany Zjednoczone, które bardzo starannie udzielają pomocy „krajowi”,
który ze względu na problemy ekonomiczne, nie byłby w stanie funkcjonować
samodzielnie. Cóż to więc za suwerenne państwo? Być może Serbia nie należy do
gigantów europejskiej gospodarki, czy ekonomi, ale z pewnością lepiej
poradziłaby sobie z „utrzymaniem” regionu, który został zagrabiony przez
albańskich muzułmanów.
Może to oznaka pychy, ale lubię czytać na swój temat. Po
ostatni tekście dowiedziałem się, że jestem synem Hitlera. Ciekawe, jak do tej
kwestii ustosunkuje się mój tata. W każdym razie, dziś również spodziewam się
lawiny krytyki. Tym razem uparłem się bowiem, aby oczernić wyznawców innej
religii niż moja. Chciałbym jednak zaznaczyć, iż nie mam zbyt wiele wspólnego z
prawosławiem, aczkolwiek żal mi 150 świątyń tego wyznania, które to zostały zbezczeszczone
na ziemiach kosowskich przez tamtejszych wyznawców islamu. Wiele z tych cerkwi
zostało uznanych przez UNESCO za światowe dziedzictwo kultury. Muzułmanom nie
przeszkodziło to jednak w robieniu sobie fotek, w trakcie oddawania moczu na te
zabytki.
Zastanawia mnie, jakich argumentów należy użyć, aby dane
terytorium zostało oderwane od pierwotnego państwa i przyznane innej ludności.
Albańczycy postanowili wykorzystać swoje niesamowite zdolności rozmnażania się.
Najpierw małe rodziny przenosiły się nielegalnie przez górskie tereny z Albanii
do Kosowa, a później mnożyły się niczym króliki. 12-osobowa albańska rodzina, to
nic nadzwyczajnego. Tymczasem Serbowie od lat byli zmuszani do emigrowania z
tychże terenów. Oprócz okupantów, wina leży także po stronie fatalnych warunków
gospodarczych. Czy wystarczy jednak przeprowadzić spis ludności, albo dokonać
plebiscytu, aby zmieniać granice kraju? Jako Polacy doskonale powinniśmy
pamiętać plebiscyty na Warmii, Mazurach i Górnym Śląsku, których rzetelność nie
była nazbyt wiarygodna.
Na losach kraju mogą więc zaważyć także wątki historyczne.
Tu mieszkaliśmy, stąd pochodzimy, tu jest nasz dom. Co na ten temat mogą
powiedzieć imigranci z Albanii? Swoje państwo mają nieopodal, a mimo to
postanowili osiedlić się w Kosowie, czyli na ziemiach, gdzie Serbowie pojawili
się już w VI w. Wówczas wyparli stamtąd górski lud zwany Iliryjczykami.
Albańczycy starają się dziś wykorzystać ten fakt, uważając się za potomków tego
ludu. Obiektywni historycy uważają jednak z goła inaczej. Dla pewności dodam
jednak, że w XII w. za sprawą Stefana Nemanji, Kosowo było zdominowane przez
Serbów. Swego czasu Prisztina (obecna stolica Kosowa) była stolicą… Serbii.
Miało to co prawda miejsce w średniowieczu, ale to raczej kolejny fakt,
potwierdzający słuszność niezadowolenia serbskiej ludności.
Skąd więc prawo Albańczyków do ogłoszenia niepodległości
Kosowa? Co ciekawe, zanim 17 lutego 2008 r. ogłoszono ten stan, Kosowo nie
miało nawet swojej flagi. To chyba kolejny argument stricte historyczny, który
neguje zapędy „autonomicznej ludności Kosowa”. „Na szczęście” Amerykanie nie widzą w tym
żadnego zła. Tak, jak i starają się nie widzieć albańskiego handlu bronią, narkotykami,
ludzkimi organami, czy też ludźmi.
Mimo że nie ma prawnych podstaw, aby odseparować Kosowo od
granic Serbii, 22 lipca 2010 r. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze
zasugerował, iż nie widzi żadnych przeszkód, aby uznać suwerenność nowego
państwa. Notabene, w przypadku tym nie mogła paść żadna arbitrażowa decyzja,
ponieważ władze Kosowa nie są traktowane „na równi” przez serbskich polityków,
a tylko taki stan rzeczy pozwalałby na podjęcie wiążącej decyzji. Dziś wiele
państw zastanawia się, czy respektować kosowskie paszporty. Dlaczego zaś tak
wiele krajów uznało niepodległość nowopowstałego państwa, które zostało
zagrabione Serbom?
Skoro już tak wszyscy krzewią pokój i miłość, to może ja też
zwrócę na to uwagę. Sytuacja, która ma miejsce w serbskim Kosowie może być
tylko bodźcem dla mieszkańców Azerbejdżanu, Cypru, Gruzji, Hiszpanii, Rosji i
Sri Lanki, gdzie również borykają się z problemami mniejszości etnicznych. Pozostaje
nam więc czekać, aż UE przyklepie na przykład niepodległość Kraju Basków? A
może postęp zajdzie jeszcze dalej i Autonomiczni Ślązacy również otrzymają
swoje państwo? Na szczęście, na razie na świecie istnieje „jakiś” ład
polityczny. Tyle tylko, że tego typu zachowania (jak pseudoniepodległość
Kosowa) mogą być iskrą, wzniecającą ogromny płomień. Oby pokojowe organizacje międzynarodowe
miały to na uwadze.
Kosovo je Srbija!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz